Dwa
tygodnie, dokładnie tyle czasu minęło od naszego pierwszego
spotkania. Siedzę w tym samym miejscu, co zawsze i oczekuję na co
tygodniowe spotkanie z doktorem Spellerem, nie mające dla mnie większego sensu. Wizyty tutaj, stały się dla mnie zwykłą i nieprzyjemną
rutyną. Taką jak oddychanie, jedzenie czy praca, do której w końcu
będę
musiała
wrócić, jeśli
nie chcę
się z nią ostatecznie pożegnać. Przez ostatnie miesiące,
wykonywałam
te wszystkie czynności mechanicznie, myślami będąc zupełnie
gdzie indziej. Czuję się jak robot, którego ktoś zaprogramował do konkretnych zadań, utrzymujących mnie przy życiu.
Całą
sobą nienawidziłam
tego miejsca, ponieważ zmuszało mnie do ponownego odtwarzania
przeszłości i rozmawiania o niej. Było
to dla mnie niezwykle trudne i bolesne. W
tamtym czasie,
marzyłam
jedynie o tym, żeby wszyscy zapomnieli o moim istnieniu i dali mi w
końcu święty spokój. Przecież i tak nie mogli mi pomóc. Chyba,
że potrafią cofnąć czas albo przywrócić do życia mojego
narzeczonego. Wszystkie
ich próby były dla mnie bezsensowne i zupełną stratą czasu.
Byłam
na skraju wytrzymałości i posiadałam coraz mniej siły, na choćby
poranne wstawanie z łóżka, po kolejnej bezsennej nocy.
Nie
pamiętałam już, kiedy udało mi się przespać więcej niż trzy
godziny w ciągu doby. Żadne sposoby, nie pomagały
w pokonaniu mojej bezsenności.
Zamykając
się coraz bardziej w sobie i izolując od świata, zupełnie już zapomniałam o naszym przypadkowym spotkaniu i krótkiej rozmowie,
która i
tak nie
miała dla mnie, większego znaczenia.
Jednak
ty postrzegałeś to zupełnie inaczej, pamiętałeś doskonale i widocznie, ta krótka wymiana zdań, okazała się dla ciebie dużo ważniejsza niż sądziłam, gdyż po
zakończeniu swojej wizyty, od razu do mnie podszedłeś.
-
Cześć. Nie wiem czy mnie kojarzysz
- zaczynasz niepewnym głosem, zwracając tym samym moją uwagę.
Byłam zdezorientowana tym, że ponownie próbowałeś nawiązać ze
mną jakiś kontakt. Z osobą, której ponura mina, odstraszyłaby
nawet największego optymistę. Jednak ty się tym wcale nie
zraziłeś i uśmiechałeś przyjaźnie. Jakbyś zupełnie nie
zauważał, mojego fatalnego stanu.
-
Pamiętam
cię.
Nie często pojawia się tutaj ktoś nowy - mówię bez entuzjazmu.
Byłam zbyt wykończona, nawet na prowadzenie chociażby krótkiej
rozmowy. Obawiałam się także, że ze
względu na ostatnie wydarzenia, już
nie potrafię, prowadzić niezobowiązującej pogawędki z
przypadkowo poznaną osobą.
-
Chciałem ci po prostu podziękować za dobrą radę. Ostatnio nie
zdążyłem. Tak w ogóle, jestem Stefan - wyciągasz w moim kierunku
dłoń, przedstawiając się.
-
Elina. I nie ma za co - ściskam delikatnie twoją ciepłą w dotyku
dłoń. Tak kompletnie różną od mojej, przypominającej
sopel
lodu, pomimo wysokiej temperatury panującej
na zewnątrz.
Byłeś pierwszą osobą od długiego czasu, z którą
tak spontanicznie i bez żadnego przymusu, wymieniłam kilka zdań. Ku
swojemu, wielkiemu zdziwieniu.
-
Miło mi cię poznać. Chętniej porozmawiałbym z tobą dłużej,
ale niestety muszę już iść. Liczę jednak na to, że jeszcze się
spotkamy, Elino - po wypowiedzeniu tych słów, znikasz w mgnieniu
oka. Zostawiając mnie samą w opustoszałej poczekalni.
Sama przed
sobą, bałam się przyznać, że przez chwilę, poczułam się dobrze w twoim
towarzystwie. Nie mogłam tego zrozumieć, ani się z tym pogodzić.
Przecież kompletnie cię nie znałam, nic o tobie nie wiedziałam.
Poza tym, że masz jakiś problem. Inaczej w życiu nie
przekroczyłbyś progu tego budynku. Dlatego nie wiązałam z tobą
żadnych nadziei. Nie byłam gotowa na jakąkolwiek nową znajomość,
a już na pewno nie z kimś, kto także walczy ze swoim życiem.
-
Panno Elino. Teraz pani kolej, zapraszam - z moich rozmyślań,
wyrwał mnie entuzjastyczny głos doktora Spellera, od dźwięku którego
zrobiłam się jeszcze bardziej zniechęcona do naszej kolejnej,
bezsensownej rozmowy.
Rozglądam się po gustownie urządzonym gabinecie, którego poszczególne
elementy znałam na pamięć. Miałam dużo czasu na ich zapamiętanie,
podczas tych wszystkich godzin, które tutaj spędziłam.
Zajmuję
wolne
krzesło, znajdujące się na przeciwko tego, należącego
do terapeuty.
Równocześnie,
niemal
od razu odwracam wzrok od jego osoby i wpatruję się w krajobraz,
znajdujący za oknem.
-
Jak samopoczucie ? - słyszę pierwsze, standardowe pytanie. Byłam
tak bardzo zmęczona, powtarzaniem tego samego,podczas naszego każdego spotkania.
-
Bez zmian. Dokładnie
takie
samo jak tydzień, dwa czy trzy tygodnie temu - mówię ledwo
słyszalnie, uparcie wpatrując się w okno. Powinnam
znajdować się teraz we własnym domu, leżąc i do końca dnia
wpatrywać się bezczynnie w sufit.
-
Cóż, spodziewałem się takiej odpowiedzi. A co ze
zleconym przeze mnie zadaniem, sprzed tygodnia? - przypominam sobie prośbę
doktora,
której
nie udało mi się wypełnić.
-
Przykro mi, nie byłam w stanie. Zwyczajnie nie dałam rady, udać
się na ten przeklęty cmentarz. W czym zresztą miałoby mi to
pomóc? - pytam z niespotykaną u mnie w ostatnim czasie
złością. Najczęściej
na wszystko reagowałam biernością i apatią. Było mi zwyczajnie,
wszystko jedno.
-
Być może przyniosłoby ci to ukojenie, którego tak bardzo
potrzebujesz i sprawiło, że w końcu się z nim pożegnasz i
ruszysz do przodu. Elina, to trwa zbyt długo. Minęło prawie
dziesięć miesięcy, myślisz że on naprawdę,
by
tego chciał? Żebyś wegetowała i odizolowała się od całego
świata, zamiast spróbować wrócić do normalności? - doktor
Speller zasypuje mnie wyrzutami z dziwną jak na niego ostrością.
Widocznie w końcu i on stracił do mnie cierpliwość.
-
A może ja wcale nie
chcę, wrócić do normalnego życia?
Czy możecie to zrozumieć i zaakceptować. Wraz ze śmiercią
Christiana, moje życie także się skończyło. Nie potrafię wrócić
do dawnego trybu jakim żyłam, nie bez niego. Czuję się jakbym
żyła za karę, powinnam być tam razem z nim -
otrzymuję chusteczki, które za zdania mają, poradzić sobie ze spływającymi łzami na moich policzkach. Nie mogłam
dłużej utrzymywać nerwów na wodzy i powiedziałam
to, co od dawna mnie przytłaczało.
-
Masz dopiero dwadzieścia trzy lata. Jesteś taka młoda i naprawdę
chcesz przez następne kilkadziesiąt lat, obwiniać się o
to, że żyjesz, a Christian niestety już nie? - pyta bezradnie mój
rozmówca.
-
Nie wiem. Chyba inaczej już nie potrafię. Wiem, że jestem
beznadziejnym przypadkiem, niemożliwym jest mi pomóc. Więc może zakończmy te bezowocne, wspólne spotkania? - coraz bardziej jestem nastawiona na
zrezygnowanie z wizyt w tym miejscu. One i tak nie przynoszą
żadnych rezultatów, poza zmuszeniem mnie do opuszczenia na kilka
godzin domu.
-
Wszystkim można pomóc. Tylko ta osoba musi tego chcieć. Decyzja
należy oczywiście
do ciebie, ale nie chciałbym abyś ostatecznie się poddała. Na
dzisiaj to wszystko, przemyśl sobie, to
o czym rozmawialiśmy na
spokojnie i dopiero wtedy zdecyduj - jestem
zaskoczona tak szybkim końcem naszego spotkania. Mimo to, wstaję
szybko z zajmowanego miejsca i kieruję w stronę wyjścia. Chcę
jak najszybciej stąd uciec.
Czuję jak robi mi się duszno i słabo. Dzisiejszego dnia, wyjątkowo
padło tutaj,
zbyt wiele prawdziwych
i nie do końca do zaakceptowania dla mnie słów.
-
Mam nadzieję, do zobaczenia - słyszę na
pożegnanie,
zanim zatrzaskuję drzwi od gabinetu.
Jedyne
czego teraz chcę, to zamknąć
się
w swoim mieszkaniu i okryta szczelnie ulubionym kocem, wpatrywać się
bez celu w okno. Tak właśnie ostatnio, wyglądał mój świat
w całej swojej okazałości.
Rozsypane
zdjęcia, zajmują całą powierzchnię stołu. Oglądam każde z
nich z osobna. Towarzyszy mi przy tym, niespotykana dokładność. Wracam wspomnieniami do momentów
uwiecznionych
na kolorowych fotografiach,
kiedy byłam bezgranicznie szczęśliwa. Wtedy sądziłam, że tak
będzie już zawsze. Jednak los, bardzo szybko zweryfikował moje plany. Uczyniając mnie wrakiem człowieka.
Przejeżdżam opuszkami palców, po
przedstawionej na jednej
z fotografii
twarzy Christina.
-
Tak bardzo mi ciebie brakuje. Dlaczego zostawiłeś mnie tutaj samą?
Nie mogę tak dłużej, z każdym dniem jest coraz trudniej -
wypowiedziane słowa roznoszą się echem, odbijając od ścian. A
jedyną odpowiedzią na nie, jest martwa cisza. Przypominam sobie, słowa doktora Spellera dotyczące
tego, co zrobiłam ze swoim życiem i dociera do mnie, że
wcale nie chcę nadal trwać w takim marazmie.
Sama jednak nie potrafię się pozbierać, a nie spotkałam jeszcze
nikogo, kto byłby w stanie wyleczyć mnie z tego stanu, w jakim
tkwię od blisko już roku. Coraz bardziej obawiam się, że na
całym świecie, może nie być takiej osoby. Oznaczałoby to, że nie ma już dla mnie ratunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz