sobota, 2 września 2017

Wspomnienie Drugie



Dwa tygodnie, dokładnie tyle czasu minęło od naszego pierwszego spotkania. Siedzę w tym samym miejscu, co zawsze i oczekuję na co tygodniowe spotkanie z doktorem Spellerem, nie mające dla mnie większego sensu. Wizyty tutaj, stały się dla mnie zwykłą i nieprzyjemną rutyną. Taką jak oddychanie, jedzenie czy praca, do której w końcu będę musiała wrócić, jeśli nie chcę się z nią ostatecznie pożegnać. Przez ostatnie miesiące, wykonywałam te wszystkie czynności mechanicznie, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Czuję się jak robot, którego ktoś zaprogramował do konkretnych zadań, utrzymujących mnie przy życiu. 





Całą sobą nienawidziłam tego miejsca, ponieważ zmuszało mnie do ponownego odtwarzania przeszłości i rozmawiania o niej. Było to dla mnie niezwykle trudne i bolesne. W tamtym czasie, marzyłam jedynie o tym, żeby wszyscy zapomnieli o moim istnieniu i dali mi w końcu święty spokój. Przecież i tak nie mogli mi pomóc. Chyba, że potrafią cofnąć czas albo przywrócić do życia mojego narzeczonego. Wszystkie ich próby były dla mnie bezsensowne i zupełną stratą czasu. Byłam na skraju wytrzymałości i posiadałam coraz mniej siły, na choćby poranne wstawanie z łóżka, po kolejnej bezsennej nocy. 
Nie pamiętałam już, kiedy udało mi się przespać więcej niż trzy godziny w ciągu doby. Żadne sposoby, nie pomagały w pokonaniu mojej bezsenności. 
Zamykając się coraz bardziej w sobie i izolując od świata, zupełnie już zapomniałam o naszym przypadkowym spotkaniu i krótkiej rozmowie, która i tak nie miała dla mnie, większego znaczenia. 




Jednak ty postrzegałeś to zupełnie inaczej, pamiętałeś doskonale i widocznie, ta krótka wymiana zdań, okazała się dla ciebie dużo ważniejsza niż sądziłam, gdyż po zakończeniu swojej wizyty, od razu do mnie podszedłeś. 
- Cześć. Nie wiem czy mnie kojarzysz - zaczynasz niepewnym głosem, zwracając tym samym moją uwagę. Byłam zdezorientowana tym, że ponownie próbowałeś nawiązać ze mną jakiś kontakt. Z osobą, której ponura mina, odstraszyłaby nawet największego optymistę. Jednak ty się tym wcale nie zraziłeś i uśmiechałeś przyjaźnie. Jakbyś zupełnie nie zauważał, mojego fatalnego stanu.
- Pamiętam cię. Nie często pojawia się tutaj ktoś nowy - mówię bez entuzjazmu. Byłam zbyt wykończona, nawet na prowadzenie chociażby krótkiej rozmowy. Obawiałam się także, że ze względu na ostatnie wydarzenia, już nie potrafię, prowadzić niezobowiązującej pogawędki z przypadkowo poznaną osobą. 
- Chciałem ci po prostu podziękować za dobrą radę. Ostatnio nie zdążyłem. Tak w ogóle, jestem Stefan - wyciągasz w moim kierunku dłoń, przedstawiając się. 
- Elina. I nie ma za co - ściskam delikatnie twoją ciepłą w dotyku dłoń. Tak kompletnie różną od mojej, przypominającej sopel lodu, pomimo wysokiej temperatury panującej na zewnątrz. 


Byłeś pierwszą osobą od długiego czasu, z którą tak spontanicznie i bez żadnego przymusu, wymieniłam kilka zdań. Ku swojemu, wielkiemu zdziwieniu.
- Miło mi cię poznać. Chętniej porozmawiałbym z tobą dłużej, ale niestety muszę już iść. Liczę jednak na to, że jeszcze się spotkamy, Elino - po wypowiedzeniu tych słów, znikasz w mgnieniu oka. Zostawiając mnie samą w opustoszałej poczekalni. 
Sama przed sobą, bałam się przyznać, że przez chwilę, poczułam się dobrze w twoim towarzystwie. Nie mogłam tego zrozumieć, ani się z tym pogodzić. Przecież kompletnie cię nie znałam, nic o tobie nie wiedziałam. Poza tym, że masz jakiś problem. Inaczej w życiu nie przekroczyłbyś progu tego budynku. Dlatego nie wiązałam z tobą żadnych nadziei. Nie byłam gotowa na jakąkolwiek nową znajomość, a już na pewno nie z kimś, kto także walczy ze swoim życiem. 




- Panno Elino. Teraz pani kolej, zapraszam - z moich rozmyślań, wyrwał mnie entuzjastyczny głos doktora Spellera, od dźwięku którego zrobiłam się jeszcze bardziej zniechęcona do naszej kolejnej, bezsensownej rozmowy. 
Rozglądam się po gustownie urządzonym gabinecie, którego poszczególne elementy znałam na pamięć. Miałam dużo czasu na ich zapamiętanie, podczas tych wszystkich godzin, które tutaj spędziłam. 
Zajmuję wolne krzesło, znajdujące się na przeciwko tego, należącego do terapeuty. Równocześnie, niemal od razu odwracam wzrok od jego osoby i wpatruję się w krajobraz, znajdujący za oknem. 
- Jak samopoczucie ? - słyszę pierwsze, standardowe pytanie. Byłam tak bardzo zmęczona, powtarzaniem tego samego,podczas naszego każdego spotkania.
- Bez zmian. Dokładnie takie samo jak tydzień, dwa czy trzy tygodnie temu - mówię ledwo słyszalnie, uparcie wpatrując się w okno. Powinnam znajdować się teraz we własnym domu, leżąc i do końca dnia wpatrywać się bezczynnie w sufit. 
- Cóż, spodziewałem się takiej odpowiedzi. A co ze zleconym przeze mnie zadaniem, sprzed tygodnia? - przypominam sobie prośbę doktora, której nie udało mi się wypełnić. 
- Przykro mi, nie byłam w stanie. Zwyczajnie nie dałam rady, udać się na ten przeklęty cmentarz. W czym zresztą miałoby mi to pomóc? - pytam z niespotykaną u mnie w ostatnim czasie złością. Najczęściej na wszystko reagowałam biernością i apatią. Było mi zwyczajnie, wszystko jedno.
- Być może przyniosłoby ci to ukojenie, którego tak bardzo potrzebujesz i sprawiło, że w końcu się z nim pożegnasz i ruszysz do przodu. Elina, to trwa zbyt długo. Minęło prawie dziesięć miesięcy, myślisz że on naprawdę, by tego chciał? Żebyś wegetowała i odizolowała się od całego świata, zamiast spróbować wrócić do normalności? - doktor Speller zasypuje mnie wyrzutami z dziwną jak na niego ostrością. Widocznie w końcu i on stracił do mnie cierpliwość.
- A może ja wcale nie chcę, wrócić do normalnego życia? Czy możecie to zrozumieć i zaakceptować. Wraz ze śmiercią Christiana, moje życie także się skończyło. Nie potrafię wrócić do dawnego trybu jakim żyłam, nie bez niego. Czuję się jakbym żyła za karę, powinnam być tam razem z nim  - otrzymuję chusteczki, które za zdania mają, poradzić sobie ze spływającymi łzami na moich policzkach. Nie mogłam dłużej utrzymywać nerwów na wodzy i powiedziałam to, co od dawna mnie przytłaczało. 
- Masz dopiero dwadzieścia trzy lata. Jesteś taka młoda i naprawdę chcesz przez następne kilkadziesiąt lat, obwiniać się o to, że żyjesz, a Christian niestety już nie? - pyta bezradnie mój rozmówca.
- Nie wiem. Chyba inaczej już nie potrafię. Wiem, że jestem beznadziejnym przypadkiem, niemożliwym jest mi pomóc. Więc może zakończmy te bezowocne, wspólne spotkania? - coraz bardziej jestem nastawiona na zrezygnowanie z wizyt w tym miejscu. One i tak nie przynoszą żadnych rezultatów, poza zmuszeniem mnie do opuszczenia na kilka godzin domu.
- Wszystkim można pomóc. Tylko ta osoba musi tego chcieć. Decyzja należy oczywiście do ciebie, ale nie chciałbym abyś ostatecznie się poddała. Na dzisiaj to wszystko, przemyśl sobie, to o czym rozmawialiśmy na spokojnie i dopiero wtedy zdecyduj - jestem zaskoczona tak szybkim końcem naszego spotkania. Mimo to, wstaję szybko z zajmowanego miejsca i kieruję w stronę wyjścia. Chcę jak najszybciej stąd uciec. Czuję jak robi mi się duszno i słabo. Dzisiejszego dnia, wyjątkowo padło tutaj, zbyt wiele prawdziwych i nie do końca do zaakceptowania dla mnie słów.
- Mam nadzieję, do zobaczenia - słyszę na pożegnanie, zanim zatrzaskuję drzwi od gabinetu. 
Jedyne czego teraz chcę, to zamknąć się w swoim mieszkaniu i okryta szczelnie ulubionym kocem, wpatrywać się bez celu w okno. Tak właśnie ostatnio, wyglądał mój świat w całej swojej okazałości. 





Rozsypane zdjęcia, zajmują całą powierzchnię stołu. Oglądam każde z nich z osobna. Towarzyszy mi przy tym, niespotykana dokładność. Wracam wspomnieniami do momentów uwiecznionych na kolorowych fotografiach, kiedy byłam bezgranicznie szczęśliwa. Wtedy sądziłam, że tak będzie już zawsze. Jednak los, bardzo szybko zweryfikował moje plany. Uczyniając mnie wrakiem człowieka. 

Przejeżdżam opuszkami palców, po przedstawionej na jednej z fotografii twarzy Christina. 
- Tak bardzo mi ciebie brakuje. Dlaczego zostawiłeś mnie tutaj samą? Nie mogę tak dłużej, z każdym dniem jest coraz trudniej - wypowiedziane słowa roznoszą się echem, odbijając od ścian. A jedyną odpowiedzią na nie, jest martwa cisza. Przypominam sobie, słowa doktora Spellera dotyczące tego, co zrobiłam ze swoim życiem  i dociera do mnie, że wcale nie chcę nadal trwać w takim marazmie. Sama jednak nie potrafię się pozbierać, a nie spotkałam jeszcze nikogo, kto byłby w stanie wyleczyć mnie z tego stanu, w jakim tkwię od blisko już roku. Coraz bardziej obawiam się, że  na całym świecie, może nie być takiej osoby. Oznaczałoby to, że nie ma już dla mnie ratunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz